Dolatujemy do Limy i po zostawieniu bagażu ruszamy na miasto. W Limie mieszka aż 9 milionów ludzi, ale zwiedzając nie wydaje się. aby miasto było tak duże. Wynika to zapewne z faktu, iż jest ono bardzo rozłożyste - przy lądowaniu widzieliśmy wielkie obszary slumsówv dookoła miasta - jakieś budy, drogi bez asfaltu.
Część do zwiedzania, czyli centrum historyczne jest stosunkowo niewielkie - w kilka godzin obchodzimy je. Należy uważać na samochody - pchają się nawet gdy jest się na środku ulicy na przejściu dla pieszych, trąbienie jest nieustannym elementem jazdy każdego kierowcy.
Trąbi każdy na każdego, często wydaje się, że bez powodu.
Centrum jest dość zadbane, chociaż sporą jego część zajmują uliczne targowiska - hadnlują wszyscy i wszystkim.
Zwracamy także uwagę na tłum ludzi przy kościele, ludzie stoją z kwiatami w długiej kolejce aby się dostać do środka. Dowiadujemy się, że co miesiąc są takie obchody, niestety nie zrozumieliśmy z jakiej okazji. Wygląda na to, że czas miejscowi spędzają na ulicznych straganach oraz celebrowaniu.
Zwiedzamy główny kościół wraz z kryptami, a następnie idziemy jeść. Ja jem ceviche, czyli tradycyjną potrawę peruwiańską. Do tej pory jadłem je w innych krajach i tutaj jest inne - ryba jest jakby wędzona, sprawia wrażenie prawie surowej, ale jest bardzo dobre.
Inną częścią Limy polecaną turystom jest Miraflores, czyli bardziej nowoczesna okolica z restauracjami i sklepami, nie idziemy tam jednak, więc ciężko ocenić.
Następnego dnia jedziemy taksówką (za jakieś 5-10 złotych0 na dworzec autobusowy i wsiadamy w luksusowy bus Cruz del Sur do Ica.