Osiagamy juz zwrotnik raka, wiec nawet pod koniec grudnia jest cieplo - ok 25C a slonce grzeje bardzo intensywnie (chociaz noce sa zimne). Najblizsze dnie spedzamy glownie na okolicznych plazach, gdzie w ciagu jednego dnia zdazylismy sie troche spalic. W Cabo de Pulmo jest podobno rafa koralowa ale nie znalezlismy jej (droga tam prowadzaca nie ma asfaltu wiec naszym samochodzikiem ciezko bylo tam dotrzec, mimo to zatrzymalismy sie na 2 ladnych plazach).
Samo Los Barilles ma do zaoferowania glownie szeroka i piaszczysta plaze i wycieczki na lowienie wielkich ryb. Nocujemy na kampingu Martin Vergugo - jest to cale miasteczko skladajace sie z RV (czyli trailerow, czyli czegos w rodzaju wielkich przyczep kampingowych z prysznicami, sypialniami i mnostwem innych rzeczy zwiezionych przez amerykanow). Wiekszosc z nich wyglada tak jakby byly tam na stale - prawdopodobnie amerykanie spedzaja tam cala zime od lat i maja tam cos w rodzaju domkow letniskowych, sporo z nich mialo nawet anteny satelitarne. Atmostefa bardzo fajna, przy plazy jest bar z drinkami z rumem na 30 pesos, czyli ok 2.5 USD:)
Jedna z ciekawszych atrakcji - siedzimy sobie na plazy i pijemy tequile, a tu raptem biegnie grupka dzieci pokrzykujac i patrzac na morze. Okazalo sie ze wzdluz brzegu w odledlosci kilkudziesieciu metrow plyna szalone plaszczki - raz za razem podskakuja nad wode, machaja bocznymi pletwami jak skrzydlami i z pluskiem wpadaja do wody. I tak co chwila - plynelo ich tam, mysle ze okolo 30 wiec widok byl niesamowity.