Idąc poboczem autostrady minęliśmy przejście graniczne z Austrią... Idziemy tak i idziemy już kilka godzin, i nie bardzo było co zrobić. Zaczął padać deszcz, samochody pędzą a my idziemy poboczem... W końcu w oddali ukazała się stacja benzynowa, ale to było jeszcze bardzo daleko, jak fatamorgana. Jeszcze ponad godzinę widzieliśmy światło tej stacji zanim w końcu do niej dotarliśmy. Było już około północy. Było tam sporo tirów, ale okazało się że same Węgierskie, a z Węgrami nie dogadasz się w żadnym języku, w dodatku nie jechali do Polski. My przemoknięci i przemarznięci już traciliśmy nadzieję i w końcu gdy już mieliśmy iść spać pod daszkiem tej stacji (po 2 w nocy) patrzę a tu podjeżdża samochód na polskich rejestracjach. Mimo iż byli prawie pełni i wieźli rowery zlitowali się nad nami i nas zabrali prawie do Krakowa, dokąd musieliśmy podjechać trochę busem. Uratowani, a już się zaczynałem bać że zostaniemy na tej stacji...