Z Orange Walk rano wyjezdzamy na wycieczke do ruin Lamanai.
Ten dzien okazuje sie jednym z najciekawszych z calej wyprawy. Plyniemy rzeka wraz z okolo 10-12 innymi osobami oraz naszym przewodnikiem. Co kilka minut lodka zwalnia i przewodnik pokazuje gdzie jest jakies zwierze. Zwykle musi uplynac co najmniej pol minuty zanim uda mi sie dostrzec, mimo iz podpywamy prawie na sam brzeg. Przewodnik nie dosc ze ma sokole oko, bo widzi wszystko sterujac lodka ze srednia predkoscia, to jest cierpliwy i spedzamy zawsze odpowiednio duzo czasu, zeby kazdy zdolal wypatrzec zwierzaka. Zobaczylismy: krokodyle (niewielkie), iguany na drzewach (wielkie), malpy pajeczaki (chyba tak to nalezy tlumaczyc - spider monkeys), mnostwo ptakow oraz juz po doplynieciu na miejsce malpy wyjce (howler monkeys). Rejs w pierwsza strone trwal okolo 1.5-2h. Po dpolynieciu bylo troche wolnego czasu na zwiedzenie muzeum i wizyte w toalecie, nastepnie ruszylismy przez dzungle. Na kilka piramid mozna wchodzic, a widok z tej o wysokosci 33 metrow jest niesamowity - widac z gory dzungle oraz rzeke ktora plynelismy, slychac takze wycie malp wyjcow (wyja one w celu uzyskania terytorium gdy 2 grupy znajda sie za blisko siebie, wygrywa ten samiec ktory grozniej wyje). Dzungla oczywiscie robi wrazenie, mijamy liany na ktore nie omieszkalem sie wspiac. Ruiny tez robia wrazenie, sa calkiem dobrze zachowane, a nasz przewodnik ciekawie opowiada. Po obejsciu mamy lunch (w cenie wycieczki) i wracamy lodzia. Powrot zajmuje tylko okolo godziny, bo plyniemy duzo szybciej i prawie nie robimy postojow. Zrobilismy za to jeden postoj przy malpach pajeczakach i nawet mialem okazje wreczyc jednej malpie banana. Dominujacy samiec w grupie na tyle zostal zachecony bananami, ze wszedl na nasza lodke i chodzil sobie po niej na 2 lapach, wygladal zupelnie jak niewielki czlowieczek :)
Wracamy do hotelu okolo 5 po poludniu i w pospiechu wyjezdzamy, gdyz mamy dzis dojechac do San Ignacio, ale o tym bedzie w kolejnym poscie.