Po dniu pelnym wrazen wracamy do hotelu okolo 16. Tego samego dnia mamy do przejechania droge do San Ignacio - czyli okolo 4 godzin jazdy (googlemaps nie pokazuje mostu w San Ignacio, wiec prowadzi bardzo dziwna trasa. Na licznych forach upewnilem sie jednak, ze most jest).
Jedziemy najpierw Northern Highway na poludnie, a nastepnie Western Highway na zachod. Highway to wielkie slowo - przekonujemy sie ze w calym kraju wyglada podobnie - dwukierunkowa waska droga, zwykle bez pobocza i bez namalowanych pasow co po ciemku jest dosc klopotliwe. Oczywiscie w kazdej wsi i miescie ktore mijamy na drodze sa conajmniej 2 progi zwalniajace, na szczescie sa oznakowane wiec udaje sie zwolnic.
Okolo 18 robi sie ciemno wiec jazde kontynuujemy po ciemku co robi sie trudne bo jak pisalem nie ma pasow na drodze, a im dalej jedziemy na zachod tym droga robi sie gorsza - bardziej kreta, bardziej pagorkowata i wiecej miejscowosci a co za tym idzie wiecej samochodow, ludzi i zwierzat na drodze.
Wreszcie udaje sie i dojezdzamy do San Ignacio gdzie trafiamy na odpowiedni most (sa tam 2 mosty jednokierunkowe). Na zachod prowadzi mniejszy z nich (drewniany), bardziej na prawo. Za mostem nie bardzo wiemy jak szukac naszego noclegu, bo miejsce to nie ma adresu. Zatrzymujemy sie wiec przy napotkanej jadlodajni i pytamy o droge do Parrot Nest. Wlasciciel nie jest pewien, ale poswieca nam conajmniej 15 minut dowiadujac sie, dzwoni tez do Parrot Nest i pyta jak do nich dojechac - bardzo pomocny czlowiek (jak wiekszosc). Ostatecznie mamy wskazowki, mamy wyjechac za miasto. Jedziemy wiec zgodnie ze wskazowkami, w koncu widzimy znak na Parrot Nest. Skrecamy i asfalt sie konczy. Jedziemy waska gruntowa droga w las w kompletnych ciemnosciach. Im dalej w las tym kaluze coraz wieksze i glebsze. Troche sie stresuje, ze w koncu utkniemy w jakims glebszym dole, ale jade dalej. Na drzewie widac kolejny znak na Parrot Nest, uff przynajmniej dobrze jedziemy. W koncu widac jakies swiatla, jest kilka samochodow. Parkuje na wolnym miejscu i zeby wysiasc z samochodu musze sie zanuzyc po kostke w blocie. Wita nas wlasciciel i posypuje troche grunt trocinami - troche pomaga. Prowadzi nas do naszego domku - mamy domek z 4 lozkami, calkiem schludny z tylu jest wyjscie na taras i do toalety i prysznica. Warunki jak na dzungle sa ok, haha. Jestesmy zmeczeni wiec jemy cos na szybko i idziemy spac. Zostajemy tu na 2 noce wiec jeszcze bedzie okazja pozwiedzac.