Po dojezdzie z wulkanu Poas z powrotem na dworzec autobusowy w Alahuela (kolo San Jose) chcemy zlapac autobus do La Fortuny. Po zapytaniu kilku osob skad ten autobus odjezdza okazuje sie, ze z innego dworca. Na szczescie nie jest daleko i pytajac jeszcze kilku osob po drodze po okolo 15 minutach pieszo docieramy w odpowiednie miejsce.
Jest to bardziej przystanek niz dworzec - autobusy zatrzymuja sie tylko na czas wysiadania i wsiadania ludzi i odjezdzaja dalej. Ludzi duzo, prawie sami miejscowi. Jest tez osoba organizujaca wsiadanie - po kilku minutach stania podchodzi do nas i pyta sie dokad jedziemy, po czym informuje nas ze nasz autobus powinien przyjechac za okolo 20 minut. Po pol godzinie autobus sie pojawia, i mamy na tyle szczescia ze udaje nam sie zajac jedne z ostatnich miejsc siedzacych. Po drodze mijamy kilka miasteczek i wjezdzamy w teren gorzysty - taka jest prawie cala Kostaryka, poza pasami nabrzeznymi. Po drodze mamy jedna przesiadke, w trakcie ktorej jemy na dworcu, i wieczorem docieramy w koncu do La Fortuny.
Juz na wjezdzie widac, ze La Fortuna jest miejscem typowo turystycznym - mnostwo barow i hostelow. My mamy rezerwacje w Hostel Backpackers La Fortuna. Obsluga jest bardzo pomocna, jeszcze przed przyjazdem pomogli nam zorganizowac nastepny dzien tak aby udalo sie jednego dnia wybrac na rafting i na jeep-boat-jeep tour. Sam hostel jest dosc prosty, woda ciepla (ale nie goraca).
Nastepnego dnia rano jedziemy na rafting. Byl to nasz pierwszy rafting i od razu klasy 4 (skala 1-5). Dla mnie bylo super, Kasia sie troche stresowala. Nurt rzeki byl bardzo szybki, po drodze pokonalismy sporo wodospadow i progow wodnych. Zabawa przednia, a i niezle cwiczenie - trzeba sie sporo nawioslowac. Z naszego pontonu wypadla tylko jedna osoba i ogolnie dawalismy sobie niezle rade. Niesamowity fun i adrenalina - dla mnie zdecydowanie highlight calej wycieczki i cos co zamierzam robic czesciej.
Po raftingu zostalismy szybko odwiezieni do hostelu, a reszta grupy jeszcze jechala na obiad. My jednak zaraz pozniej wyjechalismy na wycieczke jeep-boat-jeep do Santa Elena. Ta wycieczka nie zaimponowala az tak bardzo. Po pierwsze bardziej adekwatna nazwa byla by taxi-boat-bus. Po drugie widoki ze statku byly ograniczone przez chmury - np. wulkanu Arenal w ogole nie bylo widac. Po doplynieciu na druga strone jeziora zaladowalismy sie do autobusu i gorskimi drogami bez asfaltu, wsrod deszczu udalismy sie w dalsza droge. Okazalo sie, ze nawet na takiej drodze moze sie zrobic korek samochodowy. W jednej z wsi przez ktora przejezdzalismy byl akurat pogrzeb i wszyscy zebrani (a bylo ich sporo) zaparkowali samochody wzdluz drogi, co spowodowalo ze samochody jadace z przeciwnych kierunkow nie mialy miejsca aby sie wyminac. Po prawie godzinie, wsrod chaosu, w koncu sie udalo. Wieczorem dotarlismy do kolejnego zaglebienia backpackersow czyli Santa Eleny.