Nastepnego dnia rano udajemy się do jednej z głównych atrakcji Boliwii - Salar de Uyuni. Jedziemy do hotelu Luna Salada. Próbujemy łapać taksówkę na ulicy, ale ceny jakie proponują taksówkarze są 3-5 krotnie wyższe niż wiemy, że być powinny. Taka przebitka wynikała pewnie z kilku rzeczy 1. Bardzo często biali turyści = worek z kasą, 2. Hotel do którego chcemy jechać jest na warunki boliwijskie bardzo drogi, znaczy się turyści mają kasę, czyli trzeba z nich zedrzeć, 3. Jedzie się tam prawie cały czas drogą gruntową, a widząc stan niektórych taksówek nie jestem pewien czy wszystkie by tam dojechały bez uszkodzeń.
Po kilkunastu próbach zrezygnowani wracamy do hostelu i prosimy recepcjonistę o pomoc. Druga czy trzecia taksówka zatrzymana przez niego oferuje rozsądną cenę, zatem jedziemy. Najpierw zajechaliśmy pod dom taksówkarza i przesiedliśmy się do samochodu terenowego, który zdecydowanie się przydał.
Hotel Luna Salada robi wrażenie - jest zbudowany cały z soli, a na dodatek wnętrza są pięknie zaprojektowane. Jedyna wada, to że nic nie ma dookoła w sensie sklepu czy restauracji, więc bylismy skazani na hotelową restaurację, która świetna nie była. Blisko jest za to do Salar de Uyuni, czyli wielkiego słonego jeziora, ciągnącego się aż do Chile. My nie kupiliśmy żadnego touru, i chcemy eksplorować na własną rękę. Z hotelu można dojśc tam w około 40 minut. Gdy mieliśmy ruszać w drogę zaczepił nas właściciel (albo główny manager) hotelu i zaproponował podwiezienie jeepem. Zgodziliśmy się i przy okazji sporo dowiedzieliśmy. Głównymi klientami hotelu są Japończycy, którzy masowo tam przylatują w porze mokrej (styczeń - marzec), gdy na soli powstaje płytka wartstwa wody, co daje niesamowite refleksje zarówno w dzień jak i w nocy. Wychodzą wtedy niesamowite zdjęcia, a wiadomo, że Japończycy lubią zdjęcia. Hotel jest właśnie w rozbudowie, żeby zmieścić więcej chętnych.
Nawet w porze suchej Salar de Uyuni oferuje niesamowite widoki i możliwości robienia zdjęć i było to zdecydowanie jedno z najciekawszych miejsc podróży.